W pierwszym wpisie (poświęconym projektowi nowego kodeksu pracy) wspomniałem o projekcie Kodeksu zbiorowego prawa pracy, i czuję się zobowiązany napisać również na ten temat.

Kodeks zbiorowego prawa pracy to coś, czego w Polsce nie ma, i nigdy nie było. Ponieważ nawet profesorowie którzy się tym na co dzień zajmują nie zdołali uzgodnić czym jest zbiorowe prawo pracy, nie jest łatwo napisać o czym ma być ten kodeks. W skrócie ma on zgromadzić regulacje dotyczące układów zbiorowych, regulaminów pracy, zwolnień grupowych, związków zawodowych, sporów zbiorowych (w tym strajków) i innych, podobnych zagadnień.

Projekt odrywa związki zawodowe od zakładów pracy i sprawia, że ich struktura stanie się zupełnie amorficzna, i często nieczytelna. Obecnie podstawową strukturą związku jest zakładowa organizacja związkowa, po uchwaleniu projektu pojęcie to uzyska zupełnie nowe znaczenie. Organizacje takie będą przy tym na tyle rzadkie, że nie ma sensu o nich pisać. Zasadą będzie reprezentacja związku przez delegata, który jako jedyny będzie podlegać ochronie. Podkreślam – delegat ma być jeden, nie ma mowy o zastępcy delegata czy (nomen omen) o delegowaniu jego kompetencji na inne osoby. W efekcie nie wiadomo jak związek będzie działać w okresie nieobecności delegata. A ta może przecież być spowodowana różnymi przyczynami – od choroby (okoliczność losowa), przez urlop (do którego ma prawo) po  świadome działanie pracodawcy (który może delegata będącego pracownikiem wysłać w podróż służbową).

Duże zmiany dotknąć mają tzw. reprezentatywności. Progi reprezentatywności mają być ustalone na 15% zatrudnionych (10% dla organizacji zrzeszonych w OPZZ, FZZ lub Solidarności). Jest to i tak postęp, bowiem wcześniejsze wersje projektu proponowały odpowiednio 30 i 20%. Związki przekraczające takie progi byłyby rzadkością. Przy niższych progach będzie lepiej, ale i tak często znajdzie zastosowanie drugi mechanizm wskazania organizacji reprezentatywnej – referendum. Przepisy o referendach są jednak niejasne, a wiele z nich budzi moje wątpliwości. W każdym razie jasne jest to, że organizacja reprezentatywna ma być tylko jedna. Sytuacja, gdy będzie więcej niż jedna zdarzy się rzadko (w praktyce wtedy, gdy u danego pracodawcy istnieć będą dwa związki zrzeszające po co najmniej 10% załogi). W mojej ocenie twórcy projektu nie dostrzegli, że różne grupy pracowników mogą mieć odmienne interesy, i reprezentacja wszystkich przez jeden związek zawodowy może nie być możliwa.

Projekt zakłada przyznanie pewnych uprawnień osobom innym niż pracownicy. Obowiązek taki wynika z orzeczenia Trybunału Konstytucyjnego i wiążących Polskę umów międzynarodowych. Problem w tym, że przyznanie uprawnień do wstępowania do związków zawodowych dla osób zatrudnionych na innej podstawie niż stosunek pracy (w praktyce będzie chodziło o funkcjonariuszy i samozatrudnionych; osoby zatrudnione na umowach cywilnoprawnych będą objęte tą regulacją o ile taka kategoria zatrudnionych przetrwa – projekt kodeksu pracy zakłada że jej nie będzie) uzależnione jest od tego czy mają interes grupowy nadający się do ochrony przez związki zawodowe. Regulację tę uważam za absurdalną z dwóch powodów. Pierwszy – nie wiadomo kto i jak będzie to weryfikował. Drugi – wszyscy zatrudnieni z założenia pracują za wynagrodzenie, warunki wynagrodzenia mogą być ustalone w układzie zbiorowym, a układ zawrzeć może tylko związek zawodowy. Skoro tak, to można uznać, że każdy kto jest zatrudniony na jakiejkolwiek podstawie automatycznie ma (przynajmniej taki) interes zbiorowy który może być realizowany przez związek zawodowy.

Projekt zakłada także powołanie innych niż związkowe przedstawicielstwa załogi – najczęściej będzie to rada zakładowa. Jej kompetencje będą jednak stosunkowo niewielkie, głównie konsultacyjne.

Projekt wąsko określa przedmiot sporu zbiorowego. W praktyce strajki dotyczyć będą mogły tylko warunków pracy, płac, świadczeń socjalnych lub praw i wolności związkowych. Strajk dotyczący np. decyzji pracodawcy co do przyszłości zakładu pracy albo strajk dotyczący kwestii politycznych (typu sprzeciw wobec planowanej zmiany ustawy) nie będzie możliwy. Ponadto odczytując przepisy dosłownie należy uznać, że tylko całkowita odmowa spełnienia żądań związków umożliwia uruchomienie sporu zbiorowego. A zatem jeżeli pracodawca poczyni symboliczne ustępstwo (podwyżka o 1 gr dla wszystkich) to wystarczy to do zablokowania dalszej procedury (w tym strajku).

Zupełnie zmienić się ma system układów zbiorowych – będą zawierane na maksimum trzy lata (ale z opcją automatycznego przedłużenia jeżeli nikt go nie wypowie), a układ zakładowy będzie mógł być mniej korzystny niż międzyzakładowy. Dużą zmianą jest to, że zapisy układu nie będą włączane na zawsze (tj. do wypowiedzenia zmieniającego) do indywidualnej umowy o pracę. Zamiast tego 12 miesięcy po wygaśnięciu układu po prostu przestaną obowiązywać, o ile nie dojdzie do zawarcia nowego układu. Ciekawostką jest to, że wielu pracodawców będzie miało obowiązek negocjować układy – ale nie oznacza to, że będą je zawierali.

Biorąc pod uwagę, że pracowników zazwyczaj reprezentować będzie tylko jedna organizacja związkowa, należy się obawiać, że będzie dochodziło do zawierania przypadkowych w treści układów regulujących partykularne interesy grup pracowników. Spowoduje do zniechęcenie pracowników do tej formy aktywności i dalszy spadek uzwiązkowienia. Poszczególnym pracodawcom może się to wydawać korzystne, jednak należy to uznać za wyraz krótkowzroczności. Dialog społeczny (między pracodawcą a pracownikami reprezentowanymi przez związki zawodowe) powinien być korzystny dla obu stron.

Rejestrację układów powierza się Radzie Dialogu Społecznego, nie dostrzegając, że ta nie ma aparatu do realizowania tych funkcji.

Moje ogromne wątpliwości budzi sądowa kontrola prawidłowości układów oraz dopuszczalności sporu zbiorowego i strajku. Jest to rozwiązanie sprzeczne z istotą dialogu społecznego, gdzie strony powinny same rozwiązywać swoje problemy. Co więcej, potrzeba takiej kontroli jest skutkiem nadregulacji samego dialogu społecznego. Przykładowo gdyby uznać, że przedmiotem sporu zbiorowego może być to, co zdaniem pracowników jest ich interesem zbiorowym, nie byłoby potrzeby wprowadzania systemu sądowej kontroli dopuszczalności sporów zbiorowych. Takie rozwiązanie byłoby – w mojej ocenie – o wiele bardziej zgodne z istotą dialogu społecznego. Jednakże projekt wydaje się być oparty na przeciwnym założeniu – że dialog ma być prowadzony tylko w tych sferach, w których ustawa na to pozwala, a pracownicy (i związki) mają się nie mieszać do sfery zarządzania zakładem pracy. Uważam, że nie na tym powinna polegać społeczna gospodarka rynkowa.

Bardzo krytycznie oceniam regulacje dotyczące ponadzakładowych układów zbiorowych, bowiem nie wiadomo kto miałby je zawierać. Spodziewam się, że będzie to instytucja martwa.

Kodeks przewiduje istnienie grupy pracowników (zatrudnieni w spółkach i spółdzielniach europejskich oraz grupach kapitałowych działających w co najmniej dwóch krajach UE) którzy będą mieli szersze prawa niż reszta. Uważam, że jest to niezgodne z zasadą równości.

Ocena

Projekt kodeksu zbiorowego prawa pracy oceniam krytycznie. Moim zdaniem spowoduje on dalsze osłabienie ruchu związkowego i zamarcie dialogu społecznego. Przyszłość pokaże, czy na takich zmianach skorzystają pracodawcy, ale pracownicy na pewno nie skorzystają.